Od lektury „Nikt nie widział, nikt nie słyszał„, minęło kilka lat i oto znów sięgnęłam po powieść Małgorzaty Wardy. Okładkowy blurb dobrze wprowadza w fabułę, natomiast to, co zaskakuje i według mnie jest świetnym zabiegiem, dodatkowo utrzymującym i tak wysokie napięcie, jest narracja.
Oto jedenastoletnia Nadia opowiada historię swojego porwania i życia w surowych bieszczadzkich warunkach z mężczyzną, którego zmuszona jest uczyć się i poznawać. Na początku będą to tygodnie i miesiące z obcym jej człowiekiem, naznaczone tęsknotą za rodzicami, strachem przed obcym i nieznanym życiem oraz próbami ucieczki. Nadia opowiada swoją historię, przeplatając ją wiadomościami z wielomiesięcznych policyjnych poszukiwań, o których doczytała jako dorosła kobieta. Podobnie jak o rodzicach zmagających się z traumą utraconej córki, wzajemnych animozji i tajemnic, które dopiero teraz wychodzą na światło dzienne, a co nie pomaga nikomu z tej rodziny.
„Dziewczyna z gór” nie da przepisu na powrót do życia według obowiązujących norm. Bohaterowie wielokrotnie zaskoczą podejmowanymi przez siebie decyzjami, a nam przyjdzie się z nimi zgodzić. To pełna emocji książka, w której historie przemilczane, kłamstwa duże i małe w chwili życiowej próby rujnują życie rodziny. To lekcja pokory, której wciąż trzeba się uczyć, bo popełniane błędy drogo kosztują. To historia o złych opiekunach i armii bezdusznych urzędników, od których zależy los dzieci osieroconych. To opowieść o samotności i desperackiej próbie ułożenia się ze społeczeństwem.
Świetna książka. I szkoda, że to już koniec.
Czytajcie.