
Tłumaczenie: Lech Z. Żołędziowski
Często obiecuję sobie, że nie będę czytać książek tych autorów, szczególnie cykli kryminalnych, które generalnie mnie rozczarowały. Jeszcze częściej jednak łamię własne zasady, kupuję i czytam książki owych autorów, by kolejny raz, bez satysfakcji powiedzieć, że to kolejny słaby tom. Tak się też stało z „To, co zostaje” Weavera. Zachwyty i rekomendacje obiecujące, że będzie się działo, nijak się mają do tego, co przeczytałam.
Początek daje nadzieję, bo oto morderstwo dwóch ośmioletnich sióstr i ich matki pozostaje niewyjaśnione. Brak jest jakichkolwiek śladów, świadków, czegoś, co pozwoliłoby schwytać mordercę. Sprawa od kilku lat toczy się siłą bezwładu i tylko Colm Healy, policjant pracujący przy tej sprawie, wciąż ją rozpamiętuje, analizuje i poprzysięga sobie i ofiarom znaleźć i ukarać sprawcę zbrodni. O pomoc prosi Davida Rakera, specjalistę od odnajdywania osób zaginionych.
I tak rozpoczyna się intryga kryminalna, która w założeniu miała być trzymającym w napięciu thrillerem i kryminałem w jednym. Tymczasem zaś jest to nudna i długa, rozpisana na kilkaset stron książka, w której mnóstwo rzeczy idzie nie tak. Przede wszystkim bohaterowie, których nie da się lubić – ot choćby Raker, główny magik książek Weavera, tutaj sprowadzony do przybocznego Colma Healy’ego i podejmujący kluczowe decyzje. Delikatnie mówiąc, kontrowersyjne. I Healy, mściciel w depresji, wykorzystujący bezwzględnie wszystkich wokół, co zupełnie nie przeszkadza mu rozpaczać i rzewnie płakać. A jeśli dodać do tego fabułę, wydumaną i trochę śmieszną, w której szczegóły i drobiazgi oraz niekończące się pytania i pytania do pytań, więc zakończenie, jakie dostajemy, nie powinno niczym zaskoczyć. Jest tak niewiarygodne, jak cała intryga.
Słabe.