
„Sztormowe ptaki” to powieść, a właściwie nowela marynistyczna islandzkiego pisarza Karasona, rozpisana na 123 strony. Krótka, ale intensywna w odbiorze opowieść o pewnej załodze trawlera rybackiego, który w 1959 roku wypłynął na łowiska u wybrzeży Nowej Fundlandii. I zapewne nie byłoby w tej historii niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że opowiada o zdarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce.
Oto rok 1959, trawler Mewa z zamustrowanymi 32 marynarzami, wypływa z islandzkiego morskiego portu na bogate łowiska u wybrzeży Nowej Fundlandii. Nie są jedyną rybacką jednostką, która zamierza w tamtych rejonach zarzucać sieci. Nikt z wypływających, w tym bohaterowie Mewy nie wiedzą jeszcze, że przyjdzie im zmierzyć się z największym żywiołem, jaki w 1959 roku wydarzył się w tamtym regionie. Jeszcze nie zdają sobie sprawy, że przez kilka dni i nocy przyjdzie im walczyć o życie z potężnym sztormem, siarczystym mrozem, oblodzeniem powoli zatapiającym statek i samymi sobą.
To opowieść widziana oczyma dwóch narratorów, młodego majtka Larusa oraz bosmana, morskiego wilka zaprawionego w rybackim fachu. Larus lgnie do bosmana, bosman zaś obejmuje pieczę nad chętnym do pracy młodym człowiekiem. Obu zaś łączy miłość do książek, które zgromadzone w dwóch skrzyniach przez radiotelegrafistę, chętni wypożyczają, zabijając wolny czas. Ładownie Mewy zapełnione są już karmazynem, sprzęt do połowu zabezpieczony, trawler powoli zaczyna obierać kurs na Islandię, a marynarze cieszą się obfitego połowu i zaczynają liczyć zyski. I wówczas otwierają się wrota piekieł, potężny sztorm z falami na kilkanaście metrów, siarczysty mróz i siekący śnieg sprawiają, że cała załoga zaczyna walczyć o życie.
To opowieść o ludziach, którzy nagle, przez kilka dramatycznych dni, z dwugodzinnym snem na dobę, muszą radzić sobie z własną i kolegów słabością. To historia ludzkiej solidarności, zaufania do siebie i wielkiej odpowiedzialności. I mimo że „Sztormowe ptaki” napisane są w spokojnym, w niemal uspokajającym rytmie, to atmosfera zagrożenia jest namacalna, a my do końca nie wiemy jaki finał będzie miała ta historia.
Einar Karason znakomicie opisał ekstremalne warunki z jakimi muszą mierzyć się marynarze, intensywność zagrożenia życia i desperackie próby ratowania siebie i innych.
Warto.
Też mam ją w planach. Mam nadzieję,że mnie również się spodoba:) I te 123 str. są zachęcające (kto by pomyślał, he he).
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Po 900 stronach „Granicy” Winslowa, te 123 Karasona bardzo dobrze mi zrobiły 🙂 A książka warta lektury.
PolubieniePolubienie