
Tłumaczenie: Joanna Cymbrykiewicz
„Żywica” to historia pewnej rodziny, opowiedziana przez duńską autorkę. Teoretycznie można powiedzieć, ale to już było – samotność, wyalienowanie, życie na odludziu i emocjonalna pustka, prowadząca do powolnego popadania w szaleństwo. Bo tak właśnie dzieje się na małej wysepce zwanej Głową, połączoną Szyją, wąskim cyplem ze stałym lądem. Kilkuosobowa rodzina żyje na uboczu, nie wadząc nikomu i usilnie dbając, by taki stan rzeczy trwał. Nikomu ze wsi zresztą to nie przeszkadza, nikt się nie wtrąca, tak jest bezpieczniej, wygodniej i lepiej dla wszystkich.
Mamy zatem kochającą się rodzinę z kilkuletnim dzieckiem, które nie zna innego życia, niż to na wysepce. Kiedy autorka oddaje mu głos, narracja staje się przejmująca i niepokojąca. To wówczas uświadamiamy sobie, w jakie szaleństwo popada rodzina, a nic nie zapowiada jej końca. Duszna, pachnąca żywicą, morskim powietrzem i błoniami atmosfera, kompulsywne gromadzenie wszystkie co się znajdzie na drodze i w zagrodzie innych. I wielka miłość rodziców do dziecka, przeradzająca się powoli w szaleństwo.
„Żywica” nie jest miłą lekturą, o czym lojalnie uprzedzam. Chwilami trudne do zrozumienia pojęcie ojcowskiej miłości, czy matczynej troski, kłóci się z tym, co znamy i rozumiemy. Lista bohaterów nie jest imponująca, ale trzeba oddać autorce, że dobrze każdą z postaci uwiarygodniła i rzetelnie opowiedziała o ich emocjach. Ale chwilami historia rodziny Haarderów kręci się w kółko, powtarzane frazy, a stałe elementy życia rodziny, mogą nużyć. Finał tej historii, przynajmniej mnie, usatysfakcjonował, bo zdaje na inny, bardziej uczciwy choćby wobec prawa, nie było co liczyć.
Polecam.
Mnie też się podobała, przejmująca.
PolubieniePolubienie
To prawda.
PolubieniePolubienie