Kulawe konie – Mick Herron

Tłumaczenie: Robert Kędzierski, Anna Krochmal

Od zawsze fascynował mnie świat szpiegów, agencji wywiadowczych i wszystkiego, co ta branża ze sobą niesie. John le Carre, Vincent V.Severski, czy Frederick Forsyth, to nazwiska pisarzy i prawdziwych szpiegów, których się czyta. Nie inaczej sprawa ma się z Mickiem Herronem i jego nowym cyklem o angielskich szpiegach. By było ciekawiej, autor stworzył bohaterów, a właściwie antybohaterów, agentów wywiadu MI5, którzy w przeróżny sposób skompromitowali siebie i prowadzone akcje. Kara, jaką za to ponieśli jest wyjątkowo dotkliwa. Nazwani „kulawymi końmi”, pracują w obskurnym biurowcu, przekładając mało istotne papiery z miejsca na miejsce, skompromitowani i niechciani przez dawnych kolegów z macierzystej Regent,s Park.

Powieść zaczyna się szybko i ciekawie, sporo dowiadujemy się o jednym z głównych bohaterów i dlaczego trafił do „kulawych koni”. Potem niestety akcja siada i trzeba mieć w sobie sporo determinacji, by dobrnąć mniej więcej do połowy tomu, by w końcu zaczęło się coś dziać. Herron mnóstwo czasu poświęca na prezentację swoich kulawych koni. Oczywiście nic w tym złego, ale ich liczba, problemy z jakimi się borykają, wzajemna wyraźna niechęć do siebie, jest tak mocno wyartykułowane, że w pewnym momencie chęć porzucenia tej stadniny jest wszechogarniająca. A czas biegnie, ponieważ w międzyczasie porywany zostaje młody chłopak, a porywacze obiecują transmisję na żywo z dekapitacji zakładnika. I kiedy zaczynamy rozeznawać się w tym tłumie odrzuconych agentów i dajemy sobie radę z przyporządkowaniem imion i nazwisk do konkretnych osób, nasi bohaterowie zaczynają działać na własna rękę, pomijając sławną agencję MI5. Zaczyna się odpowiednie tempo, są niezłe zwroty akcji i bohaterowie nabierają rumieńców. To jednak nie trwa długo, bo już dobrnęliśmy do końca tej historii i czas pożegnać kulawe konie.

Nie powiem, by ta książka spodobała mi się jakoś wyjątkowo. Za dużo dziwnych i antypatycznych postaci, które w kluczowym momencie potrafią w cudowny sposób zapomnieć o wzajemnych animozjach. Jackson Lamb jest rzeczywiście w tej całej stadninie jasnym punktem, mimo że bardzo kontrowersyjnym, ale choćby dla niego warto przez tę powieść przebrnąć. A poza tym, no cóż, prawicowi ekstremiści, wojna wywiadów i stado nieudaczników, zwycięsko wychodzących z opresji. A samo zakończenie lekko rozczarowujące.

Taka sobie.

2 myśli na temat “Kulawe konie – Mick Herron

Dodaj komentarz