Jak Polska długa i szeroka, wszyscy już słyszeli, że spółka autorska Janusz Józefowicz i Janusz Stokłosa wyprodukowała musical Polita w technologii 3D o Poli Negri, aktorce światowego formatu, która jako jedyna Polka, zrobiła prawdziwa karierę w Hollywood. Ale co tam Pola Negri i jej kariera, co tam jej romanse z Charlie Chaplinem, czy Rudolfo Valentio, co tam plotka o byciu kochanką Adolfa Hitlera i kogo obchodzi jej upadek. Publika wali do kas, bo technologia 3D, bo włoży się okularki i już można się poczuć jak w kinie na Avatarze. Spektakl, reklamowany jako pierwszy na świecie w tej teraz jakże modnej technologii 3D, ściąga widzów i publika ma okazję zobaczyć wielki transatlantyk z Urbańską-Negri na pokładzie, przelot samolotem nad pustynią z warkotem silnika, amerykańskie studio filmowe i kilka innych tricków, miłych dla oka widza. Tyle owa technologia w spektaklu teatralnym, bo cała reszta nie zachwyciła mnie aż tak, bym piała z zachwytu. Piosenki nie zapadające w pamięć, epizody z życia gwiazdy bardzo pobieżne, galeria postaci zaludniająca spektakl przecież autentyczna, a w przedstawieniu bardzo nijaka i bezbarwna. No ale podobał mi się taniec z wężami, utwór Adrenalina, scenki z Georgiem Cukerem (cudne) i miły głos Józefowicza rozpoczynający i kończący spektakl. Najbardziej drażniła mnie scena/hala sportowa Torwaru. Wyobrażam sobie, że rozmach przedsięwzięcia wymaga odpowiedniej sceny, ale mnie rozpraszała ta hala ze swoją sportową specyfiką (krzesełka, dachowe rusztowania) i zabrakło klimatu. I oczywiście znakomita publiczność, która nauczona doświadczeniem zdobytym w kinie, że kiedy na koniec leci już lista płac, to wychodzi się z sali, tak tutaj, jeszcze aktorzy nie zdążyli się dobrze ukłonić, brawa trwają, a już niektórzy sprinterzy w blokach startowych i szatnia.
Jako najzwyklejszy, średnio, a pewnie i to nie, wyedukowany w teatralnej materii widz, stwierdzam, że bardzo taki sobie ten musical.