Powieść kryminalna Marka Billinghama.
Wikipedia mówi:Bezdomność w ujęciu psychologicznym[1] to kryzysowy stan egzystencji osoby nie posiadającej faktycznego miejsca zamieszkania, pozbawionej środków niezbędnych do zaspokojenia elementarnych potrzeb, trwale wykorzenionej ze środowiska w wyniku rozpadu więzi społecznych i akceptującej swoją rolę społeczną. Jako stan ewidentnej i trwałej deprywacji potrzeb mieszkaniowych, w sytuacji, gdy dotknięta bezdomnością osoba nie jest w stanie jej zapobiec, wiąże się z poważnym upośledzeniem psychicznego i społecznego funkcjonowania człowieka.
Najnowsza powieść Billinghama rozgrywa się w środowisku ludzi bezdomnych. Ktoś brutalnie morduje ludzi ulicy, wydawałoby się, że bez szczególnego motywu, a ponieważ prasa temat nagłaśnia, policja tej sprawie nadaje priorytet i rusza intensywne śledztwo. Mimo wysiłku policji, dochodzenie drepcze w miejscu, wobec czego inspektor policji Tom Thorne, główny bohater wszystkich powieśći Billinghama, przeistacza sie w bezdomnego i jako tajniak zamieszkuje wśród bezdomnych. Odgrywając rolę bezdomnego, ma wątpliwą przyjemność poznania uroków spania w bramach, wałęsania się godzinami po mieście, nieobce mu żebranie, działając pod przykrywką, Thorne przechodzi przyspieszony kurs przetrwania na ulicy. A jednoczesnie nawiązuje prawdziwą przyjaźń z parą narkomanów i mimo swojego statusu tajniaka, zaczyna mocno się z nimi utożsamiać.
Tak jak lubię powieści Billinghama, to Zapomniani mnie zmęczyli. Niby dochodzenie się toczy, tajniak Thorne tajniaczy na ulicy, ale to wszystko jest tak powolne, niezdarne i flegmatyczne, że można usnąć w trakcie tego intensywnego śledztwa. Mnóstwo przemyśleń i gadania o wszystkim i o niczym, mnóstwo pseudopsychoanalizy, taniej psychologii i nie wiadomo czego jeszcze, a mordercy bezdomnych brak. Owszem, kiedy już główny sprawca zostanie rozszyfrowany i ujęty, wcale mną to nie wstrząsnęło, a poczułam ulgę, że nareszcie koniec.
Interesujący może się wydać świat bezdomnych w Londynie, ale im więcej powieści było za mną, tym większa pewność, że w porównaniu z polskimi odpowiednikami, oni tam mają całkiem nieźle. I co ważne, nie czuło się, że są brudni, śmierdzący i zdani tylko na siebie, taka społeczność na marginesie innej społeczności, dzieląca się na pijaków, ćpunów i chorych psychicznie, ale nieźle funkcjonująca.
Ucieszyłam się, że Zapomnianych mam już z głowy. Chyba dwa razy pomyślę, nim wezmę się za kolejną powieść Billinghama, której zapowiedź na listopad już zaanonsowano.