Powieść Dana Simmonsa, w tłumaczeniu Janusza Ochaba.
Wiem jaki gatunek literacki uprawia Simmons i wiem, że nie dla mnie jego książki. Ale jeśli jest to opowieść, w której fantastyka, czy niezrozumiałe i tajemnicze zjawiska to zaledwie muśnięcie, dotyk nie wpędzający mnie w kompleks „kurde, w ogóle nie wiem i nie rozumiem o co chodzi”, to lektura takich powieści sprawia mi niekłamaną przyjemność. A Terror… a Terror spełnia wszystko, o czym każdy czytelnik marzy, tragiczne wydarzenia historyczne ubrane w fabularna wersję powieści podróżniczej, powieści grozy i thrillera.
A rekomendacja widniejąca na okładce książki, mówi wiele, ale nie wszystko:
Maj roku 1845. Kierowana przez sir Johna Franklina ekspedycja wyrusza na statkach Erebus i Terror ku północnym wybrzeżom Kanady na poszukiwanie Przejścia Północno-Zachodniego. 129 oficerów i marynarzy wie, że czeka ich wiele miesięcy trudów, siarczystego mrozu, głodu, walki z lodem, śniegiem, huraganowymi wiatrami, zwątpieniem i chorobami. Nie mylą się. Spotyka ich to wszystko, a także coś jeszcze. Coś niewyobrażalnie gorszego. Coś, co czai się w arktycznej pustce, śledzi każdy ich ruch, karmi się lękiem i przerażeniem. Coś, przed czym uciec można tylko w objęcia śmierci.
Nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że w tej zagadkowej wyprawie zginęli wszyscy jej uczestnicy. Do dzisiaj różne ekspedycje poszukiwawcze penetrują tamte rejony w poszukiwaniu obu statków. A co się wydarzyło w trakcie tego tragicznego rejsu i jaki los spotkał jego uczestników, Dan Simmons na podstawie ogromnej ilości materiałów źródłowych i dzięki swojemu kunsztowi pisarskiemu, opisał to w Terrorze, w bardzo atrakcyjnej dla czytelnika formie.
Głównymi bohaterami powieści uczynił kilka osób, od dowódcy ekspedycji zaczynając, poprzez komandora i lekarza, a kończąc na kilku zwykłych członkach załogi obu statków. To z ich relacji i zapisów dowiadujemy się krok po kroku o chorobach trapiących załogę, o głodzie, niewyobrażalnym arktycznym zimnie i najważniejszym egzaminie z człowieczeństwa (cokolwiek to znaczy), jakiemu zostaną poddani. Brutalnie i bez podawania środków znieczulających, Simmons rozprawia się z człowiekiem pokazując, że potwór dziesiątkujący nieszczęsnych polarników jest mirażem, bo prawdziwym i bezwzględnym drapieżnikiem, nawet wśród zwierząt nie występującym, jest człowiek.
Mistrzowska galeria postaci przewijająca się przez tę powieść, zachwyca. Narracja, dialogi i opisy są najwyższej próby. Albo taka scenka rodzajowa jak bal sylwestrowy, czy raczej II wenecki bal przebierańców na lodzie, przy mrozie w okolicach minus 40 stopni, czy kuracja odwykowa komandora, bo skończył się alkohol i nowej dostawy już nie będzie, i za chwilę rzeź marynarzy z plastycznym opisem zwłok i trzewi rozrzuconych wokół, wstrząsające. A na deser mitologia inuicka, której poświęcił autor ostatnie rozdziały powieści i wówczas wiele historii przestaje być tajemnicą, a my podziwiamy twórcę dzieła, że tak fantastycznie splótł dzieje Eskimosów i członków ekspedycji.
Tylko przypadek sprawił, że zerknęłam do Bibliożercy i tam przeczytałam o Terrorze. Lubię takie niespodzianki, bo Terror okazał się jedną z najlepszych książek jakie przeczytałam. Aż ciśnie mi się na usta „idźcie i czytajcie, a będziecie zachwyceni”.