Zbrodnia, do której autor nawiązuje w „Preparatorze”, wydarzyła się naprawdę. Gdzieś na szarym łódzkim osiedlu, rodzina w modelu 2+2 gwałtownie skurczyła się do jednej osoby, mordercy. Ale zanim dojdziemy do do zbrodni, którą popełnił brat i syn ofiar, wysłuchamy mordercy. Opowiada on historię swojego życia więziennemu psychologowi, a może dziennikarzowi, trudno się zorientować, ale to jest najmniej ważna sprawa. Rozmowa szybko przekształca się w monolog, a nasz bohater – preparator zwłok na państwowym etacie, późniejszy kazirodca,nekrofil i w końcu morderca, w sposób beznamiętny i monotonny opowiada o życiu, nam pozostawiając wyciąganie wniosków z tej historii.
Po lekturze „Preparatora” dalej nie wiem i nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy stają się mordercami. Mimo że książka jest literacką fikcją, luźno osnutą wokół prawdziwych wydarzeń, to banalność uśmiercenia drugiej osoby przytłacza. Jest jasne, że dzieciństwo, które fundują nam rodzice, będzie miało przemożny wpływ na naszą przyszłość. Zwykła loteria, tylko stawka zbyt wysoka, by móc przejść nad nią do porządku dziennego. Cóż z tego, że ktoś urodził się w dysfunkcyjnej rodzinie, ktoś inny w tak zwanej dobrej, a jeszcze inny wylądował w bidulu, zbrodnia pozostaje zbrodnią.
Mimo że „Preparator” ostro gra na emocjach, to pisarz jednak nie rozkłada równomiernie akcentów ważnych i mniej istotnych, brakuje mi tutaj zrównoważenia wątków i pewnej bezstronności. Klimko-Dobrzaniecki posługuje się biało-czarnymi schematami. Oto nieporadni rodzice, zła matka, cwana siostra, niespełniona pierwsza miłość i wszyscy wokół niedostosowani do bohatera książki.
Powieść bez niuansów i tajemnic. Ale czyta się bardzo dobrze.
//