Powieść rozreklamowana jako męski, mocny polityczny thriller. Może i męska, ale ja wciąż z upodobaniem czytam tego rodzaju literaturę, weźmy choćby Le Carre, DeMille, Severskiego i paru innych panów (wczesny Ludlum i Forsyth), nieźle czujących się w tematyce szpiegowsko-thrillerowej. Wracając zatem do naszego „Pływaka”, mimo że z dziwnego założenia dedykowana panom, sięgnęłam po lekturę i żyję. Żyję, ale przyznam, że spokojnie mogłam obejść się bez wiedzy, jaką pisarz Zander zademonstrował na przeszło 300 stronach powieści.
Nie będę nawet w telegraficznym skrócie opowiadała, o czym powieść stanowi, bo świetnie robi to ktoś na okładce książki, dyskretnie i zapewne „niechcący”, zdradzając z fabuły to i owo, za co należy się pała i pałowanie. Kiedy już po przeczytaniu blurba wiemy to, co wydaje się być jednym z ważniejszych wątków, Zander, zapewne dla spotęgowania napięcia i podsycania ciekawości, tworzy kilka planów czasowych, rozpoczynając akcję w roku 1980, cyklicznie przeskakując do 2013, przy okazji omijając kilka kluczowych dla świata wydarzeń. Bo tak naprawdę nie chodzi tutaj o zamachy terrorystyczne, zmieniające co i rusz układ sił w poszczególnych rejonach świata, nie zaprzątamy sobie głowy sojuszami i konfiguracjami kto z kim i dlaczego. Pisarza interesuje brukselska polityka, zachowanie status quo pewnych grup zbyt tajnych, by głośno, a nawet po cichu o nich mówić, oraz sporo psychologizowania na temat winy, kary i zadośćuczynienia. Wiele wątków, jeszcze więcej pojawiających się i znikających osób, groźni profesjonaliści o których wiemy, że zostawiają za sobą zgliszcza i trupy oraz przestraszeni amatorzy, o których dowiadujemy się więcej, ale wcale nie jest nam z tą wiedzą prościej i lepiej. Pływamy zatem w tym basenie polityki, złych zachowań, tajnych więzień i tortur, a przed nami i za nami trup się ściele. Do nikogo nie pałamy sympatią, jest nam obojętne kto jeszcze straci życie, a kto ujdzie z pogromu, komu zostanie zmasakrowana twarz i kto wreszcie pogodzi się sam ze sobą. Słabe postaci, intryga przekombinowana, za dużo wszystkiego i zero napięcia.