Tłumaczenie: Dominika Górecka
Przyznam, że horrory nie są moim ulubionym gatunkiem literackim. Dyskretne muśnięcia paranormalnych zjawisk, czy, w odpowiednim momencie się budzące, tkwiące w człowieku zło – przełknę. Tak też myślałam o „Przeklętym promie”, że thriller i horror w jednej powieści: to może się udać.
Początek wielce obiecujący. Bo nim szwedzki wycieczkowy prom na dobre rozpocznie rejs po Bałtyku, z przeszło tysiącem gości na pokładzie, nastąpi prezentacja tych kilkunastu, z którymi będziemy przeżywać tę podróż. Po kolei poznamy bohaterów, którzy z różnych przyczyn wybrali akurat ten rejs. Tak więc, będzie kilkoro dzieci, para gejów, ludzie samotni i pary, w różnym wieku i o różnym statusie materialnym. Poznamy kilkoro interesujących ludzi z obsługi promu, trochę pozwiedzamy i się zagubimy w czeluściach „Baltic Charisma” i będziemy czekać na Zło, które przecież nadejdzie. Autor zastosował naprzemienną narrację, więc od początku rejsu do jego końca, mamy relację od bohaterów.
I tak jak początek zaciekawiał, bohaterowie ze swoimi problemami i motywami,które w efekcie sprowadziły ich na prom, tak późniejsze partie książki zaczynają nużyć i nudzić. Nie da się w jednym tempie i napięciu (wszak to horror), czytać przez 400 stron relacji z trwającej rzezi, opisującej w różnych konfiguracjach wciąż ten sam schemat walki – powiedzmy: Dobra ze Złem. Monotonna narracja, ascetyczny język, bez głębszych interakcji z bohaterami. Autor, jak dla mnie za bardzo za to, skupia się na zmysłach węchu, smaku i dotyku, dźwiękach szczęku i chrzęstu zębów a nawet stąpania po dywanach. Przeczytanie przeszło czterystu stron takich, mniej lub bardziej, upiornych odgłosów, może zmęczyć. I męczy.
Z całą pewnością jest to typowy horror przeznaczony dla fanów gatunku. Ja jestem rozczarowana i wcale nie przestraszona, ale za to wynudzona.
Łee…
//